Bieszczady – teren okrutnie doświadczony, odarty z ludzi i zabytków. Baligrodzka cerkiew pw. Zaśnięcia NMP, jedna z nielicznych budowli, która oparła się wiatrom historii, znalazła się w stanie katastrofy budowlanej. Przechylona kopuła była znakiem dla przechodniów, że jest to ostatni moment, by uchronić to miejsce przed zniszczeniem.
Obecny jej stan i wygląd, to zasługa społeczników, którym los tej cerkwi nie był obojętny. Nie pozwolono, by cerkiew baligrodzka podzieliła losy wielu innych, o które nikt nie zadbał.
Podczas V tegorocznej sesji informacyjnej w Cisnej “Czas dla Łopienki” – wypowiadał się również Prezes Stowarzyszenia Ratowania Cerkwi w Baligrodzie – Jarosław Tomaszewski. Pochylał się nad problemem zagospodarowania wnętrza cerkwi, wyglądu ikonostasu oraz możliwości adaptacji cerkwi. Zapraszam na rozmowę z Jarosławem Tomaszewskim o historii tego obiektu oraz o dalszych planach.
Lidia Tul-Chmielewska: Co Was skłoniło, by podjąć się ratowania tej cerkwi?
Jarosław Tomaszewski: Będąc po raz już niezliczony w Bieszczadach, dojeżdżając do Baligrodu, widzę przechyloną kopułę cerkwi. Myślę, że jeśli nikt nic nie zrobi, to dachy się zawalą. Myślę dalej, że jeśli nie ja, to być może nikt. Myślę w końcu, że za wszystkie lata, kiedy tu właśnie “ładowałem swoje akumulatory”, czas zacząć spłacać dług.
I co wtedy zrobiłeś?
Zadzwoniłem do ówczesnego Wójta, pana Tadeusza Wrony, umówiłem się na spotkanie. Jako, że cerkiew była własnością gminy, pan Tadeusz sam otworzył mi drzwi świątyni. Weszliśmy i przed nami otworzył się niezwykły świat barwnych, malarskich opowieści, postaci świętych, błękit nieba z gwiazdami na sklepieniu i kolorowe krajki w ościeżach okien. Na suficie prezbiterium malowidła podziurawione kulami karabinów. Wnętrze piękne, ale przesiąknięte tragedią.
Przypomniałem sobie tę sielską dumkę. Przypomniałem sobie rozśpiewane msze obrządku wschodniego. Obiecałem sobie wtedy, że tu taki śpiew jeszcze usłyszę.
Rozumiem, że to był początek tworzenia się zapaleńców?
Latem 2004 roku grupa osób powołała stowarzyszenie, którego celem było uratowanie tego jedynego w swoim rodzaju zabytku. Od początku robiliśmy, co się da, by zabezpieczyć cerkiew przed runięciem. Od marca 2006 roku wykonywaliśmy prace zabezpieczające i przygotowujące obiekt do zasadniczej rekonstrukcji, a od września 2007 roku odbudowywaliśmy mury i zniszczoną konstrukcję dachową. Prace zostały uwieńczone osadzeniem w 2008 roku, uniesionej wcześniej kopuły na odbudowanym pendentywie i tamburze.
A następne lata? Jak szła odbudowa?
Rok 2009, był poświęcony na dokończenie odbudowy konstrukcji dachowej babińca, remont ściany szczytowej i pokrycie blachą dachów z elementami dekoracyjnymi i sakralnymi. W roku następnym 2010, udało się nam wyremontować otwory okienne i wstawić oszklone okna, wykonać nowe drzwi wewnętrzne i zewnętrzne do zakrystii, oraz odtworzyć drewniane sklepienia w kopule i prezbiterium.
Skąd mieliście na to środki?
Wszystko to dzięki środkom pozyskanym od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Marszałka Województwa Podkarpackiego, Wojewódzkiego Podkarpackiego Konserwatora Zabytków i osób prywatnych. Od początku swojego działania zabiegamy o wsparcie finansowe i merytoryczne inicjatywy ratowania cerkwi. Organizujemy koncerty, a pieniądze zebrane podczas ich trwania zasilają konto Stowarzyszenia.
Ale nadal potrzeba środków?
Mamy świadomość, że dzieło, przed którym nadal stoimy, wymaga dużych nakładów finansowych, jesteśmy jednak przekonani, że znajdziemy wsparcie u wielu ludzi i instytucji wrażliwych na los dóbr kultury.
Cerkiew jest teraz już własnością Stowarzyszenia?
Potrzeba ogromnej siły i wytrwałości, żeby ideę odbudowy zamienić w rzeczywistość. Tak – w 2005 roku Rada Gminy przekazała cerkiew na własność Stowarzyszeniu. Otrzymaliśmy my i cerkiew – KRS, konto w banku, numery NIP i REGON. Wszystko to potrzebne jest, żeby móc w majestacie prawa wnioskować o pieniądze i potem rozliczać wydatki.
Jakie masz refleksje na tym etapie, kiedy cerkiew już jest odbudowana?
Wtedy, kiedy przyszło mi do głowy zabrać się za odbudowę baligrodzkiej cerkwi, nie przypuszczałem, że idea ta może wzbudzić tak ogromne emocje i kontrowersje. Coś, na co kompletnie nie byłem przygotowany, stało się ogromną częścią pracy, którą należało wykonać. Zdawałoby się, że ktoś, kto chce ratować zabytek, wkładając w tę sprawę swój wysiłek i czas, jest kimś, kogo jeśli nawet nie podziwiać, to przynajmniej należy tolerować. Tu w Bieszczadach dowiedziałem się, jak jątrzącą raną są wciąż nierozwiązane problemy historyczne związane z latami wojny i akcji “Wisła”. Spotkałem się wręcz z pomysłem, żeby cerkiew w Baligrodzie zburzyć, a na jej miejscu postawić pomnik pojednania. Pozostawiam to bez komentarza.
Wiele cerkwi nie miało szczęścia, jak ta w Baligrodzie. Co masz teraz Ty – Stowarzyszenie za plany, projekty?
Wtedy, kiedy znalazłem się we wnętrzu walącej się cerkwi, czułem w powietrzu zapach dramatów, które się tu rozegrały. Atmosfera drgała nienawiścią i bólem. W ludziach były zapiekłe pretensje i niezabliźnione rany, wyobcowanie i nieufność. Po tych wszystkich latach, kiedy dziś staję w progu odbudowanej świątyni, kiedy słyszę kiedyś wymarzony śpiew, czuję inne światło i inną, dobrą energię, kiedy tu koncertuje Filharmonia Podkarpacka, albo odbywa się nabożeństwo, ludzie odwiedzają cerkiew zwyczajnie. Tak po prostu – zwyczajnie. Zrozumiałem, że cały czas chodziło o tę zwyczajność. Zwyczajność, to dla Baligrodu i dla cerkwi całkiem nowa historia.