Żmiju, Andrzej Borkowski. Ostatnie dzieło Andrzeja Borowskiego możemy podziwiać w Oberży Zakapior w Polańczyku, gdzie uwiecznił na ścianie wiele twarzy kojarzących się z Bieszczadami.
Andrzej Borowski – pierwszy raz w Bieszczady przyjechał w 1978 roku na plener malarski ze szkoły plastycznej we Wrocławiu. Zachwyt, jaki go tutaj ogarnął, zaowocował miłością do tego miejsca – rzucił wszystko i wyjechał w Bieszczady. Zostawił we Wrocławiu swoją szkołę plastyczną, zamykając tym samym swoje miejskie życie na zawsze. Pomieszkiwał w wielu miejscach w Bieszczadach: Zatwarnica, Chmiel, Wołosate, Muczne. Mówi o sobie, że jest malarzem animalistą. Wilki, niedźwiedzie, rysie, orły…. Spod jego kreski nabierają wręcz trójwymiarowości.
Mówi o sobie:
Jestem przyrodnikiem. Malarstwo to, to, z czego żyję a przyroda jest tym, czym żyję…oraz miłością.
Posługiwał się malarstwie techniką akwareli i farb olejnych, obecnie zdecydowanie gustuje w malarstwie akrylowym i grafice.
Lidia Tul-Chmielewska : Jak ewoluowały tutaj Twoje priorytety?
Andrzej Borowski: Gdy przyjechałem w Bieszczady, chciałem zobaczyć rzadkie gatunki zwierząt. Fascynowały mnie węże Eskulapa, ryś, orzeł, wilk, żbik, niedźwiedź. Wydawało mi się wówczas, że to takie proste i oczywiste. Węża Eskulapa zobaczyłem po 3 latach pobytu tutaj. A niedźwiedzia po 20. Już nie mówiąc o rysiu czy żbiku. Nabierałem z biegiem lat pokory i szacunku do przyrody i jej tajemnic. Pomału zdobywam wiedzę przyrodniczą, dzieląc się z nią. Stąd zdjęcia i opowieści. Ale nie bajki, ale prawdziwe moje przeżycia. Osobiście priorytetem dla mnie jest święty spokój. Szukam go często w lesie i znajduję. Niekoniecznie będąc tam z aparatem fotograficznym. Umiem się już po lesie poruszać. Zabieram na te moje dzikie ścieżki Monikę (miłość Andrzeja), dzielę się z nią, bo potrafi uszanować te prawa natury, które rządzą się leśnym światem przyrody.
Co robiłeś tutaj w Bieszczadach?
Początki moje były, że tak powiem – dziwne. Żyłem po hippisowsku. Tu i teraz bez jutra. Ten czas zaowocował poznaniem wspaniałych ludzi. Później trzeba było jakoś się utrzymać. Bo tutaj lekko jednak nie jest. Więc malowałem. Malowałem to, co widziałem. Nie można namalować wilka, jak go się nie zobaczy, bo wtedy nie wie się, co się maluje. Trzeba poczuć wewnętrznie tego zwierza, by potem oddać jego charakter. Ale nie tylko malowałem. Chwytałem się różnych zajęć. Pracowałem na wypasach owiec – pasterz – taki pierwotny zawód, chyba jeden z najstarszych. Czasem pracowałem, jako pomocnik na budowie. Pomagałem w wystroju wnętrz. Bywało różnie.
Dlaczego mówią o Tobie „ Żmiju”?
Uwielbiam po prostu gady. Bywało, że górale wynajmowali mnie bym zaznaczał im miejsca, gdzie są żmije by nie chodzili tam z owcami. Wyłapywałem te żmije i przenosiłem w bezpieczne miejsca by ich nie zabijano i tak powstał Żmiju.
Kim był Żmiju 20 lat temu, a kim jest teraz?
Dwadzieścia lat temu byłem sobą, teraz jestem, kim jestem.
Dlaczego mówią o Tobie „tańczący z wilkami”?
Zdarzało się, że miałem kilka wilków. A dokładnie 7. Nabyłem je w różnych okolicznościach. Pierwsze były z ogrodu zoologicznego, miały zostać uśpione. Dwa wilki miałem w ośrodku badawczym w Orelcu. W ogóle mój świat kręcił się jakoś przy wilkach. Dlaczego tańczący? Tak jakoś wyszło (śmiech) …była muzyka, bębny i wraz z moim wilkiem trzymałem, go za łapy i sobie zatańczyliśmy. Może, dlatego?
Czy bliższe są Ci zwierzęta niż ludzie?
Ludzie to zwierzęta, jak się dobrze zachowują. Zwierzęta to ludzie, jak się źle zachowują. Bliższe są mi istoty prawdziwe, a zwierzęta są pierwotnie prawdziwe. I zdecydowanie rozumiem bardziej te dzikie zwierzęta. Ludzi czasem nie rozumiem.
Czego najbardziej się boi Żmiju?
Ludzi. Ludzi, o których miałem kiedyś dobre mniemanie, a teraz mam o nich złe mniemanie. Boje się ludzi, którzy są inni niż byli. Boję się tego, że przepadnie Karpacki Las, tak jak znika Puszcza Białowieska. Boję się wydania pozwoleń na odstrzały wilków i niedźwiedzi nakręcanych przez myśliwych i media. Tego się boję.
Z perspektywy czasu, czy Bieszczady to Twoje miejsce na ziemi? Chciałeś stąd wyjechać?
Wiele razy próbowałem wyjechać z Bieszczad. Chciałem złapać do nich dystans, mówię Bieszczady to moja szajba. Lecz nigdy nie udało mi się gdzieś być dłużej. Zawsze tu wracałem. Tutaj mam wszystko. Bez lasu, bez zwierząt, bez tej dzikości – nie ma innego miejsca dla mnie.
Czy czujesz się Zakapiorem? Kto to taki ten Zakapior?
Jeśli Zakapior to wolny i niezależny człowiek podążający za swoją naturą i sercem to myślę, że nim jestem
A o czym marzy Żmiju?
Marzę o domu. W końcu marzę o domu. Domu gdzie progiem jest miłość. By w nim gościć ludzi, których kocham i szanuję. Z przygodnymi znajomymi spotykam się w knajpach i na imprezach. A chcę domu dla bliskich memu sercu. Będę w nim ja i Monika…. To ma być dom prawdziwej spokojnej miłości, dobrej twórczości i energii.
słowa: Izabela Prajzler
muzyka: Piotr Łagodzic
montaż: Lidia Tul-Chmielewska