Blog użytkownika jest nieaktywny
Lata lecą, organizm się zużywa. Coraz mniej sił na walkę na rowerze z interwałowymi, bieszczadzkimi trasami. Zaczyna się wspominanie minionych, jakże słusznych i bogatych w dokonania czasów. Ale dusza chciałby jeszcze do raju, tylko czegoś jej brakuje.
Na wspomnienia ad hoc zorganizowanej wycieczki rowerowej na "góralu" - z sąsiadem na eleganckiej "szosówce" po bieszczadzkiej tzw. Dużej Pętli łza się w oku kręci. Takie fajne podjazdy, zjazdy, mało gdzie odcinki płaskie i proste, bo to przecież góry. I te niesamowite krajobrazy, które czuć i widać. Szaleńczy zjazd z Jabłońskiej Góry i awaryjne hamowanie Jasia tuż przed barierką na jednej z serpentyn zakończone złożeniem się koła w pół. Wtedy nie stanowiło to żadnej przeszkody w kontynuacji jazdy. Wyprostowane przy pomocy "buta" tylne koło, ocierające się o górną część ramy, nie uniemożliwiło dalszej jazdy. A zostało do domu ponad 70 km. Daliśmy radę!
A próba nowego górala z aluminiową ramą przeprowadzona na wytrzymałość (roweru i rowerzysty) w temperaturze ponad 35 stopni, na trasie Ustrzyki Dolne - Kraków. I powrót następnego dnia. Można było? Można! Bez specjalnych problemów. Wtedy to był wyczyn nie lada, a dzisiaj z zazdrością patrzę na MOCARZY, którzy biorą udział w Giga-Super-Maratonie Bałtyk - Bieszczady Tour na trasie 1008 km non - stop. Rekord trasy - ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych - to lekko ponad 35 godzin. To prawda. Byłem wtedy na mecie.
A wiosenny wyjazd na poznanie zakamarków i polnych dróg między Polaną a Czarną - doliną Czarnego. Widok wawrzynka wilcze łyko pięknie kwitnącego na ostatniej łasze śniegu nadjaskinią w Rosolinie - niezapomniany. Do tego bieszczadzkie, wiosenne błoto skutecznie klejące się do roweru. To tylko w Bieszczadach rower z góry trzeba sprowadzać, bo jest skutecznie zablokowany przez błoto. Na szczęście jechaliśmy wzdłuż potoku i po każdym sprowadzeniu roweru z góry można było go wyprać w bieżącej wodzie. I tak kilka razy, bo droga iła się serpentynami raz z jednej strony potoku, raz z drugiej i nieustannie wznosiła się i opadała. Jak dojechaliśmy do Czarnej to łańcuchy skrzypiały niemiłosiernie, a my nie mieliśmy ze sobą ani kropli oleju. Trzeba było w najbliższym sklepie kupić zwykły olej spożywczy, bo wstyd było jechać. Daliśmy radę!
Trudno zapomnieć też jeden z pierwszych, wiosennych wyjazdów - "na rozjeżdżenie". Mała Pętla Bieszczadzka, ładna widokowo, wielokrotnie przejeżdżana, znana na pamięć. Wyjazd bez przygotowania, bo to niedaleko (75 km), bo to łatwa, znana trasa, bo człowiek jeszcze młody i da radę (25 lat temu). Nie zabrałem nawet bidonu z wodą. Zupełnie nic do picia i jedzenia. Taka przejażdżka przed obiadem. A rower byle jaki. Jeden z pierwszych polskich, rometowskich "górali", których ramy były spawane z rurek wodociągowych (tak opowiadali wtajemniczeni). Ciężki, na stalowych obręczach, trudnych do wycentrowania. I na ostatnim podjeździe "noga przestała podawać". Zabrakło paliwa. Po przeszukaniu wszystkich zakamarków odzieży i saszetki na dokumenty udało się znaleźć trzy okrągłe dropsy miętowe, które dodały energii na pokonanie podjazdu i dotarcie do domu. Zupełny brak rozsądku i kawaleryjska fantazja.
A teraz tylko wspomnienia innych zwariowanych wypraw, wyjazdów, rajdów. I wyjazdy na spacery z psem, żeby sobie pobiegał. Wydawałoby się, że nie ma już szans na wyjazd rowerowy np. na Ostry, żeby popatrzeć z siodełka na Połoniny, że został już tylko samochód na dłuższe wypady.
Ale nie. To nie prawda. Będzie można w dalszym ciągu wybierać się na dłuższe, całodniowe wyprawy rowerowe po Bieszczadach. Będzie można przejechać przez Otryt i na skróty dojechać w Dolinę Sanu i do Zatwarnicy. Będzie można na rowerze jeszcze raz wybrać się na Słowację przez Przełęcz nad Roztokami i odwiedzić naszego przyjaciela Jozefa w jego nowo pobudowanej, drewnianej, rusińskiej chacie, bardzo podobnej do Sadyby Bojkowskiej, na dodatek budowanej przez tą samą ekipę ciesielską. Ladomirowa nie tak daleko od granicy. A zjazd przez Park Narodowy "Połoniny" starym traktem kupieckim i wzdłuż zalewu Starina, to niezapomniane przeżycie.
Trzeba tylko znaleźć chwilę wolnego czasu i przypomnieć sobie jak przyjemnym jest wiatr owiewający spocone ciało i zapachy z bieszczadzkich łąk wspomagające oddychanie krystalicznie czystym powietrzem. Jak łatwo i przyjemnie się oddycha podjeżdżając z Czarnej na Ostre w kierunku Polany jadąc przez lasy sosnowe. Nie ma lepszej inhalacji!
No może będzie trzeba na początek wypróbować rower ze wspomaganiem elektrycznym, bo lata już nie te, część układów wymieniona i nie wskazane jest przeciążanie części zamiennych.
Ale dusza wciąż młoda i "ciągnie wilka do lasu".