
Fot. Rapaz/cc/wikimedia.org
Ocalałe z pożaru i całkowitego zniszczenia mury klasztoru. Karmelitów Bosych w Zagórzu widziały wiele. Były świadkiem zarówno gorących modlitw, jak i pijackich zachowań. Słyszały jęki cierpiący żołnierzy, ale i ostre kłótnie. Zacięcie broniono je przed nieprzyjacielem, ale i plądrowano w poszukiwaniu skarbów… Jedno jest pewne: klasztorna warownia skrywa wiele tajemnic!
Ruiny klasztoru. Karmelitów Bosych są dziś jedną z największych atrakcji gminy Zagórz (Więcej w artykule: Zagórz – brama Bieszczadów). I choć z dawnej warowni ocalała jedynie namiastka jej świetności, poszczerbione mury, dumnie wznoszące się na wzgórzu Mariemont (345 m n.p.m.) robią niesamowite wrażenie.
Mury z klejnotów
Klasztor powstawał przez 30 lat. Spory okres czasu, jakiego wymagała budowa, podyktowany był zarówno niewygodnym położeniem na wzgórzu, jak i rozmachem przedsięwzięcia. Oprócz klasztoru i kościoła, za wysokimi na 5-metrów murami, wybudowano tu zabudowania gospodarcze, w tym m.in.: stajnie, dom gościnny, czy wozownię. Ponadto, przy klasztorze – choć już z drugiej strony murów, utworzono szpital dla weteranów wojennych. Miejsce to powstało z inicjatywy fundatora zespołu klasztornego – Jana Adama Stadnickiego, wojewody wołyńskiego, który dołączył ten warunek do aktu fundacyjnego. Pomysł budowy klasztoru w Zagórzu mocno wsparła także jego córka Anna, oddając na ten cel swoje klejnoty.
Wzloty, ale i upadki
Ostatecznie, kamień węgielny pod budowę klasztornego kompleksu położono w 1700 roku. I choć prace skończono w 1730 roku, zakonnicy wprowadzili się tam już w 1714 r.
Przyjmuje się, że do pierwszego rozbioru Polski, klasztor przeżywał okres świetności. Niektóre źródła podają – że zakonnikom bywało nawet „za dobrze” i z czasem pojawił się tam problem… z nadużywaniem alkoholu. Rozwiązano go zakazem picia, od którego zwalniała jedynie choroba.
Większy problem dla zakonu pojawił się jednak w 1772 r., kiedy to podczas konfederacji barskiej, schronili się tam żołnierze. Na nic się zdały wysokie mury w starciu z wrogiem, który ostrzeliwując siedzibę Karmelitów Bosych, doprowadził do spalenia jej części.
Karmelici postanowili odbudować zniszczenia, co też im się udało – choć austriackie władze dołożyły starań, by karmelicka warownia wróciła do stanu sprzed rozbioru Polski.
Skąd ten pożar?
Wcześniejsze problemy zakonników okazały się jednak niczym, w porównaniu z tym, co wydarzyło się 26 listopada 1822 roku, kiedy to w klasztorze wybuchł pożar. Jak to się stało?
Według oficjalnej wersji była to konsekwencja kłótni przeora z niejakim księdzem Włodzimierskim, który wzburzony, rzucił lampą oliwną. Od tej, miał rozprzestrzenić się ogień. Zabudowań Karmelu nie udało się uratować, a rzekomy winowajca trafił do więzienia na 7 lat.
Wersja ta budzi jednak wciąż wiele wątpliwości. W końcu, jak niewielka lampka mogła doprowadzić do aż tak wielkiej katastrofy? Stąd też niewykluczane jest celowe podpalenie – nawet z inicjatywy władz zaborcy.
Z pożarem na wzgórzu Marymont związana jest też legenda, wg której to sam przeor, załamany upadkiem obyczajów w zakonie, podpalił zabudowania Karmelu, wrzucając pochodnię do spichlerza i samemu przy tym ginąc. Dziś, jego widmo w brunatnym habicie i z pochodnią w ręku ma przemierzać tutejsze mury.
Zakonnicy odzyskali wieczny spokój
Pożar zakończył życie zagórskiego klasztoru, który ostatecznie zniesiono w 1831 roku. Mimo późniejszych prób odbudowy Karmelu (m.in. urządzono wtedy ponowne pogrzeby zakonników, których groby splądrowali poszukiwacze skarbów), ostatecznie się to nie udało.
Dziś, klasztor – choć nie możemy oglądać go w pełnej krasie – przyciąga jak magnes, a ocalałe mury stają się świadkiem kolejnych historii i… częścią naszych wspomnień.
Porozmawiajmy o Bieszczadach!
Dołącz do grupy Bieszczady.Land na Facebooku
