Leśniczy, co z niedźwiedziami się brata

Kazimierz Nóżka z Agą, Lesiem i Grzesiem (fotomontaż) /Fot. Archiwum Kazimierza Nóżki

Mówi się, że szansa na spotkanie niedźwiedzia to jak wygrana w totka. Gdyby rzeczywiście tak było, to Kazimierz Nóżka byłby prawdziwym milionerem. Leśniczy z Nadleśnictwa Baligród spotyka „miśki” średnio… 3 – 4 razy w miesiącu, co uwiecznia na unikalnych zdjęciach oraz filmach. Zdarzyło mu się nawet, ochronić swoich ulubieńców przed watahą wilków!

Po raz pierwszy spotkał niedźwiedzia na swojej drodze ponad 30 lat temu. – Było ich wtedy naprawdę mało. Spotkanie tropów raz w roku, było wydarzeniem, które sobie podawano pocztą pantoflową – wspomina Kazimierz Nóżka. – W 1985 r. szedłem sobie drogą, przy której rosły maliny. Nagle zza zakrętu wyłania mi się niedźwiedź. Stanął na dwie łapy i… obgryza maliny. Chciałem uciekać, a nie byłem w stanie ruszyć nogą. Serce podeszło mi do gardła. Słyszałem tylko jego pulsowanie. Wszystko we mnie zastygło. Na szczęście sam niedźwiedź nie był mną zainteresowany. Popatrzył kilka razy i spokojnie żerował. Zacząłem się powoli wycofywać, cały czas mając go na oku. W końcu mi zniknął. Nie wiem jak dotarłem do leśniczówki w Polankach, w której wtedy mieszkałem – a było to jakieś 1,5 km dalej. W ogóle nie pamiętam tej drogi. Po tym spotkaniu długo nie mogłem dojść do siebie – opowiada.

Nie dam się gryźć po plecach

Do następnego spotkania doszło dopiero po kilkunastu latach, kiedy niedźwiedzi było o wiele więcej. Dziś, takie „oko w oko” z bieszczadzkim drapieżnikiem nie jest już dla niego zaskoczeniem, mimo to emocje są! – Zawsze serce bije wtedy szybciej. Tym bardziej że za każdym razem jest jakaś inna sytuacja: inna odległość, inny rewir, warunki terenowe. Inna odległość od samochodu, od drogi, a nawet od zwykłego drzewa, na które by się chciało uciec – choć wiadomo, że to nic nie daje. Każde spotkanie wyzwala cholerną adrenalinę i strach – podkreśla leśniczy z Bukowca.

Na jaką odległość zbliża się do niedźwiedzi? – Gdy uda się go zauważyć dużo wcześniej, mam pewien komfort. Kiedy jest zajęty żerowaniem, coś tam wygrzebuje, można sobie pozwolić na te 30 metrów. Raz próbowałem podejść na 15 i mnie pogonił – uśmiecha się Kazimierz Nóżka. Wtedy jednak nie było mu do śmiechu… – Wydawało mi się, że jest mocno zaaferowany tym, co robi. Raz odwrócił głowę w moją stronę, wymieniliśmy spojrzenia i poczułem w sercu, jak gdyby akceptację. Pomyślałem, że podejdę jeszcze do kolejnej jodły i nawet nie spostrzegłem się, kiedy ruszył. Od razu. Bez ostrzeżenia. Na szczęście do samochodu miałem 35 kroków, które trzeba przyznać, zrobiły się dla mnie wtedy, jak kilometry. Człowiek biegnie w takiej chwili, widzi samochód, myśli czy drzwi się otworzą, czy zdąży wskoczyć. A może niedźwiedź skoczy na maskę, będzie wyrywał uszczelki, rozbije szyby… Gdy wskoczyłem do auta, który stał za takim uskokiem, przez chwilę zniknąłem mu z pola widzenia. Niedźwiedź przybiegł, stanął na 2 łapy i zaczął zaglądać, bo mu nagle zginąłem. Nie skojarzył, że schroniłem się w aucie. Wtedy naprawdę się bałem! – wspomina. Co ciekawe, wszystko udało się nagrać.

Kazimierz Nóżka w sytuacji zagrożenia zastosował metodę „nogi za pas”, choć wielu ekspertów przestrzega przed ucieczką. – Ja z przymrużeniem oka czytam wskazówki osób, które piszą, że najlepiej położyć się brzuchem do ziemi, zasłonić głowę rękoma i czekać. Myślę, że metoda wycofania się, jednak lepiej się sprawdza. Człowiek, nie jest na tyle odporną istotą, że będzie wykonywał instruktaż, zgodnie z którym da się gryźć po plecach. Po prostu włącza się nam automatyzm – uważa leśnik.

Najczęściej to zwierzę ucieka

Coraz częściej słyszymy o spotkaniach z niedźwiedziami, zaglądają one nawet w okolice zabudowań… – Zwierząt zdecydowanie przybywa. Skoro jest ich więcej, zajmują szersze areały i są częściej widziane. Gdzieś te drogi się przecinają, bo każde środowisko ma jakąś pojemność – zauważa Kazimierz Nóżka. Tylko w jego leśnictwie jest 18 „miśków”. Co dopiero w całych Bieszczadach. – Ile ich tu żyje? Media opierają się najczęściej na danych naukowców, my – na swoich, terenowych. Te szacunki się jednak mocno rozjeżdżają. Ja uważam, że 150 niedźwiedzi to jest liczba minimalna, od której powinniśmy zaczynać – podkreśla. Jak uspokaja, turyści nie powinni mieć powodów do obaw. – Uważam, że nasze szlaki są bezpieczne. Przeważnie te zwierzęta po prostu umykają. Z mojego doświadczenia wynika, że na 10 spotkań, 8 – to paniczna ucieczka niedźwiedzia. Znika z oczu bardzo szybko. Natomiast te 2 spotkania to interakcja, która zachodzi – tłumaczy.

W obronie Agi, Grzesia i Lesia

Doświadczenie Kazimierza Nóżki w spotkaniach z niedźwiedziami jest całkiem spore, a swoim „podopiecznym” z leśnictwa Polanki nadał nawet imiona. – Jesteśmy w stanie je rozpoznawać, bo każdy z nich jest inny. Tak jak ludzie. Jeden jest ładniejszy, inny brzydszy. Jeden grubszy, inny chudszy. Pojawił się np. miś z charakterystyczną brodą – zupełnie niepodobny do innych. Nazwaliśmy go Broda. Innego ochrzciłem Borysek. Kolejnego Maciuś…. Potężny samiec otrzymał imię Tata. Jest bardzo ostrożny, prowadzi samotniczy tryb życia. Nawet na fotopułapkach nagrywa się nam zaledwie 2 razy w roku. Jest też Aga i jej młode: Grzesiu oraz Lesiu.

To właśnie ostatnia trójka zawdzięcza dzielnemu leśnikowi życie. Filmik pokazujący atak watahy wilków na niedźwiedzicę z młodymi z grudnia 2017 r. bił rekordy popularności. Kazimierz Nóżka nie tylko nagrał to zdarzenie, ale i uratował osaczone miśki…

– To było dzień przed Wigilią. Zupełnie spontaniczne wyjście do lasu, jakich wiele. Miałem wolne od pracy. Chciałem sprawdzić jedną z fotopułapek, którymi podglądamy życie zwierząt. Stoję sobie gdzieś w lesie nad urwiskiem i nagle się zaczęło… Dla mnie była to sytuacja niespotykana, wręcz z kosmosu a przy tym niesamowity zbieg okoliczności – wspomina. – Bałem się okrutnie. Sam filmik zresztą nie oddaje całej sytuacji, która się tam rozgrywała. Nie widać wszystkich wilków – tylko tę część watahy, bezpośrednio zajętą organizacją ataku. Z tego co mi się udało zobaczyć w tym strachu, znalazło się tam ponad 20 sztuk. Były wilki zajęte akcją i tzw. obserwatorzy, którzy – widziałem, że stoją gdzieś dookoła mnie – relacjonuje. Leśnik jednak nie uciekł, mimo że nie miał przy sobie broni. Jedynie aparat.

– Cały czas czekałem, co będzie dalej. Myślałem, że niedźwiedzie jednak pobiegną gdzieś w stronę gawry, dziwiło mnie, że nie uciekały na drzewa – przecież pięknie się wspinają. Obawiałem się, że wilki zaatakują niedźwiedzicę. Zaczęły ją okrążać. Do młodych skradały się inne osobniki. Nie byłem przygotowany na widok takiej walki. Tym bardziej że jestem uczuciowo związany z tymi niedźwiedziami. Nie chciałem patrzeć na ich śmierć. Znam tą matkę kilkanaście lat, wiem gdzie się urodziła, kiedy… Pomyślałem: „muszę krzyknąć!”.

Leśnik, jak pomyślał – tak zrobił, a zdezorientowane wilki uciekły.

– To był totalny impuls, ale uważam, że jeśli powtórzyłaby się ta sytuacja, to jeszcze raz bym krzyknął. Nawet głośniej! Moim zdaniem, trzeba było tak postąpić, choć wiem, że przyroda też ma swoje prawa. Jednak taki mam charakter. Czy to się komuś podoba, czy nie…

Filmy, zdjęcia oraz ciekawe wpisy w niebanalny sposób przybliżające bieszczadzką przyrodę, można znaleźć na fan page’u Nadleśnictwa Baligród, prowadzonym przez Kazimierza Nóżkę oraz Marcina Scelinę. Obaj współprowadzili także program TVP „Las bliżej nas”.

Porozmawiajmy o Bieszczadach!
Dołącz do grupy Bieszczady.Land na Facebooku



Zostań patronem portalu Bieszczady.Land


Bądź na bieżąco!
Zapisz się na nasz bezpłatny newsletter.