Jadę do Dźwiniacza Dolnego. Po drodze śmieję się do łez ze znajomego w samochodzie, który pyta mijanego chłopaka na rowerze, gdzie jest jakiś sklep. „U nas nie ma, najbliższy 11 km stąd”. Mina znajomego bezcenna.
Oczywiście szukamy Galerii Hanki Hamerskiej-Drewniak i Michaliny Drewniak-Mosurek – mało skutecznie. Kiedy już mamy zawracać, okazuje się, że stoimy pod samą Galerią. Niepozorny budyneczek, wpasowany w koloryt wioski, doskonały element krajobrazu. Wychodzą do nas dwie przemiłe kobiety z daleka widzimy uśmiech.
Spotkanie w Dźwiniaczu zaowocowało wspaniałą rozmową o rzeczach zwykłych i niezwykłych. Michalina – konserwatorka zabytków i malarka, jej mama Hanka – architekt, malarka, witrażystka. Tyle talentów w jednym miejscu.
Wiedzą o takich ludziach, zaszytych gdzieś w Bieszczadach, należy się dzielić, co też uczynię. Rozmowę z Hanką można porównać do barwnych jej witraży i obrazów. Cała jej postać jest tak pełna empatii i żywotności, że wydaje się mówić kolorowo.
Lidia Tul-Chmielewska: Hanka – tak wolisz by Ci mówić? Jesteś dzieckiem tych stron?
Hanka Hamerska-Drewniak: Nie jestem dzieckiem tych stron. Urodziłam się w Chrzanowie. Wychowywałam się częściowo w Krakowie, gdzie mieszkali moi dziadkowie, a z dziadkiem wielokrotnie chodziłam na spacery po Krakowie, gdzie pokazywał mi różne ciekawe miejsca i architekturę. Mój dziadek był ekonomistą. Pochodził z Przemyśla, jednak zakochał się w Krakowie, w którym skończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim i tam zamieszkał zachwycając się architekturą Krakowa. Wrażliwość artystyczną wyniósł z domu po ojcu.
Zapisane w genach macie talent?
No coś w tym jest (śmiech), bo mój pradziadek całkiem nieźle malował, był uczniem Jana Matejki i uczestniczył przy malowaniu Bitwy pod Grunwaldem.
Nie żartujesz sobie ze mnie? Naprawdę?
Tak. Niesamowite, ale całkowicie prawdziwe. Jan Matejko wykorzystał jego wizerunek przy malowaniu jednej z postaci w obrazie, jednak nie potrafię powiedzieć, która to postać. Pradziadek niestety uległ wypadkowi i spadł z rusztowania przy malowaniu tego obrazu, łamiąc sobie kręgosłup. Po wypadku nie mógł już wrócić do malarstwa wielkich formatów.Powrócił do Przemyśla, gdzie jego ojciec zakupił mu pracownię fotograficzną i prawdopodobnie był to pierwszy zakład fotograficzny w Przemyślu.
Więc poniekąd dzięki Tobie, coś z Matejki trafiło w Bieszczady?
Poniekąd. Studiując na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej poznałam mojego przyszłego męża Edwina, który pracował tam, jako starszy asystent. Edwin pracował i mieszkał w Krakowie, jednak stale ciągnęło go w Bieszczady, gdzie od 1961 roku wychowywał się w Dwerniku. Kiedy rodzice przyjechali w Bieszczady w ramach akcji zasiedlania Bieszczad, początkowo zamieszkali w Stuposianach, a później zakupili gospodarstwo w Dwerniku. Edwin stale wracał w Bieszczady, a ja jeździłam z nim, aż w końcu w 1998 r. zapadła rodzinna decyzja o przeprowadzce z Krakowa do Dźwiniacza, gdzie przeniósł się z Dwernika ojciec Edwina.
Na próbę zapisaliśmy dzieci do wiejskiej szkoły w Łodynie, na dwa miesiące. Dzieci po tym czasie odmówiły powrotu do Krakowa. Tak też zostaliśmy tutaj.
No to w genach już masz zaszczepiony talent. Dlaczego akurat architektura? Czy miałaś ku temu kierunkowi już jakieś predyspozycje? Zainteresowania?
Architektura interesowała mnie najmniej ze wszystkich sztuk plastycznych i tak troszkę przypadkowo znalazłam się na tych studiach. Mając uzdolnienia plastyczne nie miałam problemu ze zdaniem egzaminu. Chciałam studiować afrykanistykę, ale nie było tego kierunku w Krakowie, więc zdawałam na skandynawistykę. Miałam zgodę z Ministerstwa na zdawanie języka angielskiego na ten kierunek na UJ i jako jedyna zdawałam angielski zamiast niemieckiego. W tamtym czasie na egzaminie wstępnym na skandynawistykę w Krakowie nie było wyboru języka. Studenci skandynawistyki chodzili na zajęcia z drugiego języka z germanistami. Gdybym się dostała, to musiałabym – jako jedyna – chodzić z anglistami, co byłoby komplikacją dla mnie i uczelni. Więc mnie nie przyjęli z braku miejsc. I dobrze się stało. Została mi ta architektura.
Dlaczego nie wielki Świat po Krakowie, a Dźwiniacz Dolny?
Po studiach długo mieszkaliśmy w Krakowie. Ja jednak wracałam ciągle do swojej pasji malarstwa. Kilka moich obrazów zostało zakupionych przez Muzeum Regionalne w Chrzanowie, galerie w Norwegii w Oslo i moje obrazy znajdują się też w prywatnych zbiorach za granicą i w kraju.
Wielki Świat zawitał do Dźwiniacza. Nie musieliśmy nigdzie wyjeżdżać. Edwin współpracował ze znanymi architektami z całego świata. W naszej pracowni modelarskiej w Dźwiniaczu Dolnym powstawały modele architektoniczne między innymi do takich projektów jak: Kuwejcka Biblioteka Narodowa w Kuwejcie, Port lotniczy Kuwejt, Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK położone na terenie dawnej Fabryki Schindlera, Fiera Milano czyli tereny wystawowe w Mediolanie, model urbanistyczny przebudowy centrum Genui, Bank w Lozannie, Budynek Prefektury w Wersalu, Muzeum Lutnictwa we Francji.
Kiedy Zakopane starało się o organizację Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Dźwiniaczu był wykonany model architektoniczny- prezentacja Zakopanego, jako organizatora igrzysk olimpijskich. W naszej pracowni powstał piękny model Zamku Krzyżtopór przedstawiający również rekonstrukcję tego zamku.
Na zamówienie Prezydenta Warszawy powstawały tu modele centrum Warszawy. Modele architektoniczne wykonywane na tym poziomie są przechowywane z należytym szacunkiem i z tego, co wiem, wiele z nich nadal jest publicznie prezentowanych.
Edwin wykonał także model dla Ustrzyk Dolnych obejmujący obiekty zlokalizowane przy Kamiennej Laworcie. Jakiś czas model był prezentowany w hallu Urzędu Miejskiego w Ustrzykach Dolnych. Dziś nie wiemy, co się stało z tym modelem, prawdopodobnie został zniszczony.
No to mnie zwaliłaś nóg. Wielki Świat jest w Tobie, był w Twoim mężu. A jednak mając taki fach w ręku jak architektura, coś innego szukasz. Skąd witraż w Twoich rękach? Wyuczony? Czy poszukiwanie czegoś odmiennego?
Od dziecka, oglądając architekturę, zwłaszcza w kościołach, najbardziej fascynowały mnie witraże. Po śmierci Edwina w 2007 r. nadarzyła się okazja, że mogłam odkupić od śląskiego artysty cały warsztat witrażowniczy, do tego dokupiłam podręczniki i drogą prób i błędów powstał mój pierwszy witraż i pierwsze zlecenie, jakie w życiu dostałam, a był to Duch Święty do Kościoła w Olszanicy. Jest to ciekawa i zabawna historia, jak to ja stałam się wykonawcą w Olszanicy.
Realizacja mojego marzenia, jakim było tworzenie witraży, jest dość nieprawdopodobna i jest wynikiem nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności. O tworzeniu witraży marzyłam już w czasie studiów. Kiedyś na jedno z zadań w Katedrze Rysunku Malarstwa i Rzeźby na Wydziale Architektury mieliśmy za zadanie zaprojektować witraż. Zaprojektowałam Pegaza w ognistych, czerwonych barwach. Był to projekt, za który dostałam ocenę celującą i dłuższy czas był wystawiony na Wydziale Architektury. Wtedy nabrałam pewności, że moją drogą jest projektowanie tzw. malarstwa architektonicznego, którego gałęzią jest wielkoformatowy witraż. Jednak nie dysponowałam wtedy odpowiednim warsztatem, ani miejscem gdzie mogłabym to robić. Po śmierci męża w 2007 r. na spotkaniu po pogrzebie ktoś zapytał mnie, co będę teraz robić? Odpowiedziałam, że najbardziej chciałabym robić witraże. Jedną z osób, która przyjechała na pogrzeb Edwina był dr hab. architekt Jan Kurek, z którym też kiedyś miałam zajęcia na studiach. Podchwycił ten temat i powiedział, że być może nie jest to niemożliwe.
No tak, Matejko, teraz Kurek! Czy wy w życiorys macie wpisane niezwykłość?
No coś w tym jest. Bo jak się okazało znajomy artysta Janka, będąc już w podeszłym wieku chciał sprzedać swój warsztat w dobre ręce. Więc go zakupiłam i przywiozłam do Dźwiniacza.
Krótko po śmierci Edwina pracowałam w Przemyślu przy konserwacji polichromii w sali sesyjnej Urzędu Miasta. Pewnego dnia odwiedził nas Dyrektor Muzeum Archidiecezjalnego w Przemyślu, ks. Marek Wojnarowski, którego zagadnęłam o możliwość odbycia praktyk muzealnych przez Michalinę (córkę). Z trudem, ale się zgodził. Pewnego dnia w Muzeum Archidiecezjalnym w Przemyślu, zjawił się ksiądz proboszcz z Olszanicy, który poszukiwał witrażysty i chciał jakiegoś polecenia.
Na to moja Michaśka, podnosząc głowę znad obrazu, który właśnie odnawiała, powiedziała, że mama robi witraże, choć wiedziała, że do tej pory nie zrobiłam żadnego (śmiech). Na to ksiądz Marek powiedział (cytuję): ” no co będziesz szukał dalej , mama Michaliny Ci zrobi , skoro robi witraże”.
Po czym Michalina zadzwoniła do mnie, że będę robić witraż do kościała i ksiądz Proboszcz do mnie zadzwoni w tej sprawie. Nogi się pode mną ugięły… I tak to się zaczęło.
Rozumiem, że czasami coś dzieje się u Was tak „normalnie”. Może tak „normalnie” zaczęłaś malować?
Chyba normalnie. Chyba? Zaczęłam malować będąc w liceum, wcześniej nie zdradzałam żadnych talentów w tym kierunku. Zaczęłam malować sama od siebie. Pierwsze obrazy to oleje, gdyż wydawało mi się, że są techniką łatwiejszą i można łatwiej ukryć błąd, przemalowując obraz. Poza samym malowaniem techniki i technologii uczyłam się z książek. Później doszła technika rysunku piórkiem, ołówkiem i akwarela, która jest techniką najtrudniejszą niewybaczającą błędów. Maluję pejzaże, architekturę, kompozycje figuralne, a także obrazy o tematyce sakralnej.
Widzę Twoje obrazy, dużo w nich barw. Ale najbardziej w zachwyt wprawiły mnie drzwi do pracowni. Ten witraż jest przepełniony światłem. Jak Ty to robisz? Opowiedz mi coś o witrażach.
Praca witrażysty polega na zestawianiu kolorowych szkieł i ich łączeniu w większe kompozycje. Pierwszym etapem jest wykonanie projektu witrażu w skali 1:1. Wtedy wycina się odpowiednio dobrane kolorystycznie szkła, do zaprojektowanego kształtu. Szkła łączy się w tradycyjnej technice za pomocą profili ołowianych. Po osadzeniu szkieł łączenia profili zlutowuje się dwustronnie. Niektóre szkła wymagają malowania np. twarze, dłonie, czy inne elementy witrażu wtedy przed osadzeniem w profilu ołowianym szkła maluje się tlenkami metali lub innymi związkami chemicznymi i wtapia w szkło w wysokiej temperaturze ok. 600 st. C. To jest najstarsza technika łączenia szkieł witrażowych.
W XIX w. Louis Comfort Tiffany stworzył o wiele łatwiejszą technikę tworzenia witraży, która polega na lutowaniu wcześniej owiniętych cieniutką taśmą miedzianą brzegów szkieł i lutowania ich cyną. Ta technika jednak jest używana do witraży o mniejszych formatach. Obecnie robi się też bardzo efektowne witraże zazwyczaj o abstrakcyjnej formie techniką, fusingu czyli stapiania różnobarwnych szkieł w większe formaty. Tą techniką także chcę się zająć i planuję zakup odpowiedniego sprzętu.
Że mnie to nie dziwi… No to gdzie mogę sobie obejrzeć poza Twoimi drzwiami wykonane przez Ciebie witraże?
Moje witraże sakralne poza kościołem w Olszanicy (wszystkie witraże), znajdują się też w Kościele NMP w Ustrzykach Dolnych w dobudowanej części – 3 witraże: “Cud w Kanie Galilejskiej”, “Cudowne rozmnożenie chleba”, ” Połów ryb Św. Piotra”. Pozostałe witraże w tym kościele nie są mojego autorstwa.
A teraz coś mi opowiedz o Waszej Galerii. Jest bardzo skromna, ale jest w niej to „coś”…
Galeria powstała z potrzeby stworzenia dodatkowego miejsca do pracy i prezentowania jej efektów. Zbudowaliśmy ją własnymi rękoma wraz z synami Adamem i Karolem prawie w całości z materiałów pochodzących z naszej rozebranej szopy. Projekt zrobiłam sama, obecnie jest w trakcie wykańczania, ale obrazy już wiszą. I tutaj też są prezentowane moje witraże. Są tutaj prace Michaliny i moje.
Co do planów z galerią… obecna jest już prawie pełna, więc zrodził się pomysł zbudowania z czasem większej. Tym bardziej, że każdy z nas coś tworzy.
Mówią, że wnętrze domu jest wnętrzem duszy człowieka. Gdy zobaczyłam Wasz dom – dech zaparło. Taką masz duszę? Jeśli tak – to mnie zawirował świat.
Poza tym, że lubię i mam szacunek do wszelkiego rodzaju pamiątek rodzinnych, to jednak jestem też projektantem i fascynuje mnie design tak w odniesieniu do małych form przedmiotów codziennego użytku, większych elementów wnętrzarskich po rozwiązania bryły architektonicznej. Staram się pogodzić historię, tradycję i nowoczesność “pod jednym dachem”.
Uważam, że regionalizm w architekturze jest wartością samą w sobie, ale można go stosować kreatywnie i nowocześnie. Chciałabym projektować nowoczesną architekturę korzystając świadomie z doświadczeń i dorobku architektury regionalnej, beż rygorystycznego jej naśladownictwa.
Takim zrealizowanym obiektem, którego projektu jestem współautorem wraz z moim nieżyjącym mężem Edwinem Drewniakiem jest “Gęsi Zakręt” w Zadwórzu. To obiekt znany, uważany za najładniejszy dom w Bieszczadach.
Projektuję architekturę rzadko i wyłącznie dla inwestorów, którzy zrealizują ten projekt bez większych zmian. Obecnie jestem w trakcie przebudowy mojego ” magicznego ” domu, zrobiłam projekt przebudowy i sama jestem ciekawa efektu.
Następne spotkanie z Michaliną Drewniak-Mosurek – nietuzinkową osobą, która o sobie mówi, że „składa te stare puzzle”.