W Ustrzykach Dolnych, przy głównej drodze, możemy spotkać Anioła. Nie jest to chwyt marketingowy – to jest fakt. Anioł zagościł tam w maleńkiej drewnianej Galerii zwanej Aniołomanią. Jedni znają tego anioła z imienia i nazwiska, a inni z ciepłego pseudonimu – Mariczka.
Mowa tutaj o Marii Romanów. Ciepłej i serdecznej, niebieskookiej dziewczynie, która jest odzwierciedleniem delikatności i wrażliwości, co można doskonale zaobserwować w jej twórczości.
Patrząc na Anioły, które są dziełem Mariczki, doznajemy uczucia, że zaglądamy w oczy nieba. Nie ma tutaj przesady – każdy Anioł ma oczy, w które chciałoby się zajrzeć, jakby były prawdziwe.
Zakochana w Bieszczadach od dziecka
W sztuce jest tak, że ponoć, twórca malując, rzeźbiąc postać w jakiś sposób podświadomie czyni swój autoportret. Wypada nam się z tym zgodzić, a w przypadku „pani od Aniołów” – jak najbardziej. Ciekawostką jest, iż wielu twórców, którzy wykształcili w sobie zdolności artystyczne, to całkowicie samoucy. Podobnie jest z Mariczką.
Zakochała się w Bieszczadach, jak tylko je zobaczyła – wtedy to najmocniej rozwinęło się w niej poczucie piękna, co zaowocowało sztuką, jaką tworzy.
„Urodziłam się we Lwowie, tam się wychowywałam. Mając 13 lat przyjechałam w Bieszczady. I tąpnęło mnie od razu. Zakochałam się w Bieszczadach, w miejscu i ludziach. Nie umiem tego nazwać, w żaden sposób ubrać w słowa, ale tutaj było i jest inaczej niż wszędzie. Nie wiem dlaczego. Zresztą rozmawiając z ludźmi nie jestem w tym osamotniona w twierdzeniu, że Bieszczady mają w sobie coś tak nieprawdopodobnie przyciągającego, że nie można zostać obojętnym” – opowiada w zamyśleniu Mariczka.
Kwiaty i Anioły
„Maluję od dziecka, właściwie kompletnie nie wiem, kiedy to się zaczęło, o odkąd pamiętam to uwielbiałam malować” – mówi. „Początkowo były to twarze. Uwielbiałam malować twarze. Projektowałam na papierze ubrania, później wnętrza domów, jeszcze później rysowałam postacie, widoki. Nikt mnie nigdy nie ukierunkował, nie pokazał jak malować. Tak wszystko własnymi siłami i w miarę własnych umiejętności kształciłam swój warsztat. O ile tak mogę to nazwać” – dodaje artystka.
Początkowo pracowała w kwiaciarni, gdzie dodawała „coś” od siebie, takiego autorskiego, począwszy od ubierania kwiatów „po swojemu”, poprzez dekorację i wystrój. Spodobało się to klientom, co w Mariczce zaowocowało większą pewnością siebie.
Z biegiem czasu Mariczka samodzielnie otwiera kwiaciarnie, ale… No właśnie, jak sama mówi, łączy dwie swoje pasje – kwiaty i anioły. Wśród bukietów kwiatów i wstążek coraz więcej obrazów, coraz więcej gości Aniołów, kotów, sów. „Nie czuję się jakąś artystką, jestem raczej takim niedowiarkiem. Maluję, bo to kocham, czuję taką potrzebę, samo mi się wymyśla. Tak właściwie, to całe życie mało, kto we mnie wierzył, że coś potrafię, że coś tworzę” – w zamyśleniu opowiada Mariczka.
Stworzyła markę “Anielskich Bieszczadów”
„Tak naprawdę jedynie do końca wierzyli we mnie moi kochani rodzice. Zawsze byli wsparciem dla mnie, wiedzieli, że w końcu coś mi się uda, coś stworzę takiego, co będzie moje, takie tożsame ze mną” – mówi, a pędzel, którym maluje, na chwilę zastyga, jakby w zamyśleniu wraz z Mariczką. „Chyba ja tak do końca nie wierzę w to, że robię coś ładnego” – kontynuuje. „Po prostu zaczęłam malować, wstawiać w kwiatki. Spodobało się, pomyślałam, że może by coś w tym kierunku zrobić, przecież żyć z czegoś trzeba, a Bieszczady ciężkie są do zwykłego przyziemnego życia. I faktycznie – może jednak coś mi się w końcu udało – przełamałam w sobie tego „niedowiarka” – śmieje się.
I tak Maria Romanów umiejętnie połączyła swoje postrzeganie piękna ze sztuką, co okazało się dobrym posunięciem. Anioły Mariczki są już na terenie Bieszczadów rozpoznawalne. Nie sposób ich pomylić z innymi.
Warto spojrzeć w oczy aniołków, którymi Mariczka jest otoczona, warto porozmawiać z nią samą, to bardzo skromna osoba, pełna wrażliwości, niepewna jeszcze tego, że stworzyła pewną „markę” Anielskich Bieszczadów.